wtorek, 31 lipca 2018


DZIEWCZYNY Z WOŁYNIA- ANNA HERBICH, wyd. ZNAK


11 lipca 1943 . Krwawa niedziela w Kisielinie. Banda uzbrojonych Ukraińców otacza kościół w którym Polacy uczestniczą z rodzinami we Mszy Św . Ukraińcy  wpadają do środka , zaczynają regularną rzeź, niedobitki ludzi chroniących się w zakrystii , na wieży kościelnej – próbują podpalić i wybić do ostatniego żywego ducha…

Radosne życie wielokulturowych , małych wiejskich społeczności , gdzie Żydzi, Polacy, Ukraińcy i Czesi wspólnie mieszkali , świętowali, pracowali zostało nagle przerwane przez zwrot w zachowaniu Ukraińców, w których obudzony został podjudzany przez lata skrywany nacjonalizm…

Wyobraź sobie rodzinę. Mieszaną. Ona Polka, on Ukrainiec. Parka  dzieci – zgodnie z tradycją dziewczynki chrzczone w obrządku katolickim , chłopcy w prawosławnym.  I nagle syn przychodzi do ojca i mówi : tato zabijmy matkę i siostrę.  To nie wymyślony scenariusz filmu sensacyjnego – to prawdziwa historia, która wydarzyła się w te krwawe dni…

To tylko jedna z dziewięciu historii opisanych w książce Anny Herbich „ Dziewczyny z Wołynia”
Dziewczyny które jako dzieci przetrwały , przeżyły tragedię wołyńską, były świadkami  śmierci swoich bliskich, często bardzo makabrycznej, okrutnej, niewyobrażalnie sadystycznej . Ukryte słyszały, czuły, widziały  palenie, grabienie majątków, morderstwa dokonywane przez ich najbliższych sąsiadów, ludzi , którym do tej pory ufały…

Różne historie kobiet,  w trakcie tych wydarzeń były w różnym wieku mają jeden wspólny mianownik - Wołyń. Niekiedy były  tak małe, że nie do końca zdawały sobie sprawę z tego co widziały, jednak obraz ten tak silnie wrósł w ich świadomość, że pomimo upływu ponad siedemdziesięciu lat , wspomnienia krwawych nocy i ludobójstwa  budzą je w nocy do dnia dzisiejszego. Niektóre straciły część swojej tożsamości- nie wiedzą jak się nazywały, kiedy się urodziły, tylko obrazy tych dni mówią im o korzeniach…

Jak sobie poradziły w życiu? jak przetrwały ? Przecież z jednego zagrożenia wpadały w drugie – z pogromu ukraińskiego prosto w łapy oswobodzicieli radzieckich i sołdatów dla których te ziemie miały być ich domami. Sybir, domy dziecka, wywózki , ucieczki, strach , strach , strach….
„Dziewczyny z Wołynia” to mocna historia. Czyta się szybko, wciąga , oderwać się nie możesz. Dokumenty, zdjęcia, wspomnienia. Bez zbędnego koloryzowania, bez uderzania w uczucia współczucia czy empatii . Suche fakty ale jakże ekspresyjne.

Wojna to milczące ofiary cywilów , kobiet i dzieci. Nikt się o nie nigdy nie upomniał. Rodziny próbowały ale pomimo tych siedemdziesięciu ponad lat od wypadków wołyńskich , kolejne rządy starają się temat zamieść pod dywan w imię dobrych stosunków polsko -ukraińskich .
W 2017 roku poproszony został prezydent Andrzej Duda o honorowy patronat nad obchodami upamiętniającymi ludobójstwo wołyńskie…. Odmówił.
Czy zamiatając te wydarzenia pod dywan historii unikniemy powtórzenia scenariusza?
Co takiego się dzieje ,że w społeczności , gdzie sąsiad Ukrainiec z sąsiadem Polakiem razem piją wódkę, obrabiają ziemię i chodzą do tego samego lekarza – z dnia na dzień jeden drugiemu przystawia siekierę do głowy i w imię nacjonalistycznych haseł umiejętnie wtłaczanych przez lata w głowy – bez zmrużenia oka roztrzaskuje mu głowę?


Nie mów ,że nacjonalizm ma szlachetne oblicze. I że nie jest niebezpieczny.
Ten scenariusz powtarza się na całym świecie . Albania – Serbia. Izrael- Palestyna. Najniebezpieczniejszy jest gdy jest wspierany przez religię, kościół. Pamiętaj ,że faszyzm przez Europę z imieniem Boga na ustach. I bez potępienia przez papieża.
I żyjemy w czasach powtórki z historii, gdyż kto jej nie zna i nie wyciągnął z niej wniosków , skazany  jest na jej powtarzanie do skutku
Mądra książka. Dla mnie lektura nr jeden ubiegłego miesiąca.
Teraz czytają moi rodzice – tak jak i ja w milczącym skupieniu i z narastającym smutkiem i lękiem.

Polecam. I dziękuję autorce. To ważna książka.