niedziela, 23 października 2016

BAR NA STARYM OSIEDLU - Sabina Waszut, wyd. MUZA

a
W moim domu nie mówiło się po śląsku, nie miałam akcentu , nie bardzo rozumiałam nawet co na górniczym bądź co bądź osiedlu , dzieci do mnie mówiły. I często byłam obiektem delikatnych żartów a jednak… Śląsk ma się w sobie i nigdy nie wiesz, kiedy z Ciebie „wylezie”

Mówiłam już to wiele razy , że Ślązaczką poczułam się dopiero gdy w wieku około 20 lat wyjechałam na studia do Krakowa.
I powoli acz systematycznie dostrzegałam różnice we wszystkim.  Powroty  do domu kojarzyły mi się  z czystymi , lśniącymi szybami w oknach . W tych czasach było buro , siermiężnie , szaro i nudno ale kurcze okna lśniły jak kryształy. Zawsze. I uwielbiam to do dziś. Te okna to szacunek dla pracy. Obowiązków, Systematyczności. Nawyku. Łączność kobiet z naszymi babkami i prababkami . Tak jak przed wiekami i teraz , choćby nie wiem jaki kataklizm , w sobotę okna umyć trzeba. 

Te klimaty, których podświadomie szukam w książkach o Ślązakach i Śląsku właśnie znalazłam w powieści Sabiny Waszut " Bar na Starym Osiedlu" i chcę się podzielić kilkoma refleksjami. 

Ola ma mgliste i mieszane uczucia związane e swoim dzieciństwem spędzonym na Śląsku a ściślej w Chorzowie . W wieku około 8-lat , z niejasnych dla siebie przyczyn , opuszcza z mamą rodzinny dom swojego ojca, w którym mieszkała wraz z babcią i tatą, i wyrusza w podróż do Warszawy by rozpocząć nowe życie. Już tylko z mamą. powód wyjazdu jest na tyle traumatyczny ,że staje się swoistym tematem tabu między nimi aż do przedwczesnej śmierci matki. Przewrotny los sprawia ,że z tą przeszłością pewnego dnia będzie się musiała jednak zmierzyć. Juz sama. 

I w jeden dzień Ola traci stabilną , dochodową pracę w warszawskiej korpo, rozstaje się z długoletnim i kochającym partnerem i na dodatek dostaje informację, że musi uregulować sprawy spadkowe po swojej babci, z którą to babcią wiele lat kontaktu żadnego nie miała. Tak zresztą jak i z ojcem. Teraz świat młodej kobiety wywrócił się jednak o 180 stopni i czas wyciągnąć " trupy z szafy", zmierzyć się z przeszłością własnej rodziny oraz znaleźć korzenie . 

Początek może i banalny ? wiele powieści tak się zaczyna, prawda? Ta historia jednak nie mogłaby się wydarzyć nigdzie indziej a napisać ją mogła tylko osoba, która tutaj wyrosła i nawet gdyby chciała , śląskich korzeni wyrwać nie będzie mogła. Bo Śląsk to ... no własnie , co ? 

I pięknie jest. Znalazłam to wszystko , co pamiętam z własnego dzieciństwa- zapachy i smaki kojarzące się z moją babcią i spędzanymi u niej dniami , weekendami. Podwórko , gdzie z czerwonych okien kamienic wystawały poduszki, na których co chwilę spoczywały ramiona sąsiadek doglądających nas, bawiących się na podwórku. Żylaste, spracowane ramiona mężczyzn wychylających po pracy piwka i ich niskie, lekko zachrypnięte od papierosów głosy. Zapach gotującego się żuru w piątki i placków ziemniaczanych . I świeżo rozwieszanego prania. Ślonsko godka , której echo wybrzmiewa do dziś w moich uszach. Ta duma i dystans - interpretowany przez " goroli" jako pogarda czy wyniosłość  wobec obcych. Szacunek do pracy, dla ludzi starszych , dla tradycji i religii. To znikający świat, o którego relikty jeszcze gdzieniegdzie się możemy potknąć. Ginące tradycje, ginący język , ginące wartości..

Sabina Waszut sprawiła mi niewyobrażalną przyjemność swoją książką. Na szczęście w kolejce czekają pozostałe, nabyte na Katowickich Targach  -wiec podróż w poszukiwanie tożsamości i tego , co we współczesnym ślązaku przetrwało z dawna - przede mną :) 

I cieszę się ogromnie ,że tak jak Warszawa, Wrocław czy Kraków mamy swoją grupę pisarzy , że możemy poszczycić się już nie tylko Cholonkiem, bo rośnie nam grupa twórców dumnych ze swoich korzeni, czerpiących natchnienie  z tradycji , osadzających tutaj i teraz akcje swoich powieści . 

A tak na marginesie 27 października , czyli już za tydzień, w Starochorzowskim Domu Kultury spotkanie z autorką. Oczywiście nie może mnie zabraknąć . Ciebie też ?  ;-) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz