sobota, 15 sierpnia 2015

Maminsynek – Natasza Socha

Coś w tym jest ,że w momencie , gdy rodzimy dziecko , nasza macica tworzy swoją „wirtualną kopię” tuż obok naszego mózgu w naszej głowie. I niekiedy te dwa organy walcząc o miejsce w czaszce, przygniatają się i macica wygrywa. U niektórych matek na wiele lat. U wyjątkowych egzemplarzy na całe życie J . Każda z nas poznała taką Matkę , która wszędzie węszy zagrożenie dla swojego dziecięcia, ocieka lukrem udzielając rad innym matkom ( gdyż ona WIE lepiej), jadem po oczach uderza w pretendentki do miejsca w sercu swojego dziecięcia …nawet gdy latorośl dobiega czterdziestki. Specyficzną pozycję na liście takich matek zajmują Matki Synów…  I taka jest właśnie ONA – Matka Leandra, bohatera powieści Nataszy Sochy „Maminsynek”
Kobieta –wieleba ( wie wszystko lepiej) , wraz z urodzeniem dziecka i odcina nie pępowinę ale ojca tegoż ( zbędny, zrobił swoje) i postanawia być dla syna tą jedyną – Matką, przyjaciółką, opiekunką, pielęgniarką, sprzątaczką, kucharką, ochroniarzem, partnerką i niedoścignionym ideałem. I odnosi sukces! Żadna potencjalna panna nie doskoczy nawet do fleczka w jej szpilkach gdyż sprawnie i niepostrzeżenie zostaje podstawiona elegancko jej noga i to w taki sposób, że jeszcze przeprasza, iż spadając na ryj i łamiąc sobie nos, zakłóciła ciszę Matki kontemplującej dźwięk bicia serca syna- najważniejszego dźwięku we Wszechświecie.
Książka napisana GENIALNIE. Nie ocieka prześmiewczymi opisami, kpiną , złośliwością. Wnikliwość spojrzenia, uchwycenie problemu znanego generalnie wszystkim ale oswojonego przez dość specyficzne porównania , język wartki , celne uwagi –sprawia ,że śmiejemy się troszkę przez łzy. Opowieści o teściowych –grabarzach małżeńskiego szczęścia , babciach odcinających rodziców od opieki nad dziećmi – to wszystko staje mi przed oczami jako kontynuacja „Maminsynka”
Już wyobrażam sobie Matkę, która po ewentualnej ( bo ciąża nie przesądza przecież konieczność zacieśnienia związku z partnerką) nocy poślubnej Leandra , wkracza do sypialni małżeńskiej i z wyrzutem w oczach skierowanym do synowej a współczuciem skierowanym do syna, głaszcze go po głowie i każe wypocząć po niecnym i morderczym dla jego zdrowia „wykorzystaniu” przez kobietę…
Reasumując – cudna książka na stres, lato , zmęczenie ALE nie tylko . Taka gorzko –słodka prawda o wychowaniu, nadopiekuńczości i niedojrzałości do związku.
Natasza Socha jest świetną pisarką. Język barwny, żywy, precyzyjny ale lekki opisuje bolesne prawdy o które każda z nas się przecież otarła . Gorąco polecam.
Niech zachęci Cię do przeczytania poniższy fragment- mnie zmroził i zahipnotyzował. Książka jest taka cała J

„Matka Leandra wbiła we mnie spojrzenie, aż rozbolała mnie trzustka (...). Wwiercała się tak jeszcze z dziesięć minut, szczegółowo penetrując wszelkie zakątki mojego ciała, które mogłyby zdyskredytować mnie w jej oczach. Nierówne nerki? Koślawe serce? Zbyt zwinięte jelito cienkie? Zrozumiałam, że idealna kobieta, która mogłaby zaopiekować się jej synem, nie istnieje”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz