Maminsynek – Natasza Socha
Coś w tym jest ,że w momencie , gdy rodzimy dziecko , nasza
macica tworzy swoją „wirtualną kopię” tuż obok naszego mózgu w naszej głowie. I
niekiedy te dwa organy walcząc o miejsce w czaszce, przygniatają się i macica
wygrywa. U niektórych matek na wiele lat. U wyjątkowych egzemplarzy na całe
życie J .
Każda z nas poznała taką Matkę , która wszędzie węszy zagrożenie dla swojego
dziecięcia, ocieka lukrem udzielając rad innym matkom ( gdyż ona WIE lepiej),
jadem po oczach uderza w pretendentki do miejsca w sercu swojego dziecięcia …nawet
gdy latorośl dobiega czterdziestki. Specyficzną pozycję na liście takich matek
zajmują Matki Synów… I taka jest właśnie
ONA – Matka Leandra, bohatera powieści Nataszy Sochy „Maminsynek”
Kobieta –wieleba ( wie wszystko lepiej) , wraz z urodzeniem
dziecka i odcina nie pępowinę ale ojca tegoż ( zbędny, zrobił swoje) i
postanawia być dla syna tą jedyną – Matką, przyjaciółką, opiekunką, pielęgniarką,
sprzątaczką, kucharką, ochroniarzem, partnerką i niedoścignionym ideałem. I
odnosi sukces! Żadna potencjalna panna nie doskoczy nawet do fleczka w jej
szpilkach gdyż sprawnie i niepostrzeżenie zostaje podstawiona elegancko jej noga
i to w taki sposób, że jeszcze przeprasza, iż spadając na ryj i łamiąc sobie
nos, zakłóciła ciszę Matki kontemplującej dźwięk bicia serca syna- najważniejszego
dźwięku we Wszechświecie.
Książka napisana GENIALNIE. Nie ocieka prześmiewczymi
opisami, kpiną , złośliwością. Wnikliwość spojrzenia, uchwycenie problemu
znanego generalnie wszystkim ale oswojonego przez dość specyficzne porównania ,
język wartki , celne uwagi –sprawia ,że śmiejemy się troszkę przez łzy.
Opowieści o teściowych –grabarzach małżeńskiego szczęścia , babciach odcinających
rodziców od opieki nad dziećmi – to wszystko staje mi przed oczami jako
kontynuacja „Maminsynka”
Już wyobrażam sobie Matkę, która po ewentualnej ( bo ciąża
nie przesądza przecież konieczność zacieśnienia związku z partnerką) nocy
poślubnej Leandra , wkracza do sypialni małżeńskiej i z wyrzutem w oczach
skierowanym do synowej a współczuciem skierowanym do syna, głaszcze go po
głowie i każe wypocząć po niecnym i morderczym dla jego zdrowia „wykorzystaniu”
przez kobietę…
Reasumując – cudna książka na stres, lato , zmęczenie ALE
nie tylko . Taka gorzko –słodka prawda o wychowaniu, nadopiekuńczości i
niedojrzałości do związku.
Natasza Socha jest świetną pisarką. Język barwny, żywy,
precyzyjny ale lekki opisuje bolesne prawdy o które każda z nas się przecież
otarła . Gorąco polecam.
Niech zachęci Cię do przeczytania poniższy fragment- mnie
zmroził i zahipnotyzował. Książka jest taka cała J
„Matka Leandra
wbiła we mnie spojrzenie, aż rozbolała mnie trzustka (...). Wwiercała się tak
jeszcze z dziesięć minut, szczegółowo penetrując wszelkie zakątki mojego ciała,
które mogłyby zdyskredytować mnie w jej oczach. Nierówne nerki? Koślawe serce?
Zbyt zwinięte jelito cienkie? Zrozumiałam, że idealna kobieta, która mogłaby
zaopiekować się jej synem, nie istnieje”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz