OSTATNIA ARYSTOKRATKA - EVZEN BOCEK , WYD STARA SZKOŁA
Gdy masz lat 18 , całe życie mieszkasz w Stanach i dość
nagle dowiadujesz się, że rząd zwrócił twojej rodzinie niesłusznie zarekwirowaną
przed wojną nieruchomość w Czechach – to jest to powód do radości. Gdy
dowiadujesz się ,że jest to stary zamek – no to oczekiwania rosną. Twoja wiedza
w temacie arystokracji opiera się głównie na barwnych doniesieniach
tabloidowych tyczących się brytyjskiej rodziny królewskiej i szybko tak
wyobrażasz sobie swoją przyszłość…
Ale Czechy to nie Anglia… Zamek to nie Windsor, Czesi to nie
Brytyjczycy.
I tak rozpoczyna się trzytomowy cykl o życiu pewnej
amerykańskiej rodziny , która dziedzicząc wraz z tytułem hrabiowskim zamek na Morawach , musi skorygować własne wyobrażenia o życiu arystokracji z twardą codziennością
utrzymania tego dziedzictwa i ludzi w
niej pracujących . I gdy się ma zero na koncie a zamek pochłania ogromne kwoty –
to jest to nie lada wyzwanie.
Rodzina jednak nie stanowi jedynych mieszkańców zamku
Kostka. Wraz z murami hrabiowie odziedziczyli też bardzo malowniczą załogę vel
służbę zamkową. Mamy więc kasztelana , który wręcz obsesyjnie boi się wpuszczania
na zamek turystów – a z czegoś trzeba te dobra utrzymać. Mamy kucharkę- gosposię- sprzątaczkę w jednym, miłośniczkę
orzechówki wysokoprocentowej oraz tłustych potraw z gęsiny, której życie
zatrzymało się na etapie ślubu Vondrackovej i chętnie do tych minionych chwil
by wróciła .No i oczywiście ogrodnik, palacz i hipochondryk w jednym. Z taką
załogą na zamku nudno być nie może.
Maria , młoda latorośl i jedyna nadzieja wygasającego rodu
Kostków ( która to wg rodowej klątwy kobiet o imieniu Maria , ma przed sobą jeszcze jedynie do dwóch lat
życia ) uwiecznia w swoim dzienniku wszystkie wydarzenia dnia codziennego. Robi to z tak wielką dozą
humoru, autoironii i satyry , że nie sposób płakać. Ze śmiechu. Każdy z
członków jej rodziny opisany jest tak malowniczo, z dystansem że wręcz chciałoby
się ich odwiedzić i poobserwować.
Z Czechami mamy podobne poczucie humoru, autoironię i
dystans do siebie – przynajmniej w moim otoczeniu . Gagi i absurdalne sytuacje gonią
jedna drugą. Od pierwszych scen , gdy rodzina w woreczkach po orzeszkach
pragnie próbuje przemycić samolotem z Ameryki prochy przodków na rodzimą
posiadłość po sam koniec, gdy nafaszerowani prozakiem próbują przetrwać pomysły
pani zarządcy na podniesienie z upadku posiadłości i doprowadzeniu jej rentownej
inwestycji. Pomysły rodziny są niesamowite, twórcze i kreatywne. Dawno nie
czytałam tak zabawnej powieści i na szczęcie mam obok siebie pozostałe trzy części
-no i nie zawaham się ich użyć!
Czeka mnie
wielce relaksujący Dzień Matki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz